czwartek, 25 maja 2017

Pierwszy lot za nami... czyli bobas pod chmurami :)


Jak każdy rodzic często boimy się pierwszych razów naszych dzieci. Jak zareagują w nowej sytuacji. Czy im się coś spodoba czy też nie. I tak jest od chwili narodzin. Wszystkie gadgety, rozszerzenie diety. Ciągła obserwacja czy wszystko jest okej. Czy malutki organizm dobrze przyswoił nowości. Po tych wszystkich trudnych początkach macierzyństwa Sokołom przyszło się zmierzyć z podróżą samolotem. I powiem Wam że przeżyliśmy. Mateusz też! A cała podróż była tak wspaniała że rozglądamy się znowu za jakaś wycieczką ;) Dzisiejszy wpis jest dla tych którzy pierwszy raz wybierają sie w podróż samolotem. Dlatego wszystko opisuję krok po kroku :) Dla sprostowania to nie był nasz pierwszy lot, to był pierwszy lot naszego Mateuszka!
My wybraliśmy się na Wyspy Kanaryjskie a dokładnie na Fuerteventurę. Początkowo nie spojrzałam ile czasu się leci. Później gdzieś w internecie wyczytałam że na podróż z maluszkiem wybierać się najlepiej na krótkie odległości. A my jak zwykle z grubej rury. Co to dla nas 5 godzin lotu, co to dla Mateusza ;) skoro starzy lubią latać to i on polubi. Przecież to nasze geny ;)
Wylot mieliśmy z Warszawy, dokładnie z Okęcia. Więc 5 godzin lotu plus 3 godziny jazdy autem. Brawo my! Nastał wyczekiwany poniedziałek. Komu w drogę temu czas. Zapakowaliśmy toboły do auta i pojechaliśmy do Warszawy. Gdy wyjeżdzamy na zagraniczne wycieczki samolotowe na lotnisko zawsze jedziemy  autem a te zostawiamy na parkingu przy lotnisku. Skąd busem nas zawożą na lotnisko. Te parkingi bardziej się opłacają niż parking centralnie na lotnisku. Za 8 dni parkowania zapłaciliśmy 69złotych. To chyba dobra cena?! Dla nas bardzo. No więc zostawiliśmy auto i dwie godziny przed odlotem pojawiliśmy się na lotnisku. Na całym lotnisku są monitory z wyświetlanymi przylotami i odlotami. Na tablicy odloty pojawił się nasz lot i numer stanowiska odprawy. Podeszliśmy zgodnie ze wskazówką. Tam daliśmy swoje paszporty zważyliśmy torby, które trafiły już do samolotu i dostaliśmy bilety.

Oczywiście do samolotu wysłaliśmy główny bagaż. Natomiast przy sobie zostawiliśmy bagaż podręczny i wózek Mateuszka. Tym razem jak się leci z takim małym szkrabem caly bagaż podręczny należy praktycznie do niego. Bo przecież dziecko musi coś jeść. No i rzecz jasna czymś przez te 5 godzin sie zająć czyli ulubione zabawki. A jeżeli sie ubranie dziwnym trafem zabrudzi? Musi mieć na zmianę. A jeżeli będzie zimno? Musi być kocyk. No i przecież trochę pampersów... Pierwszy raz przyznam się leciałam w podręcznym bagażu z jedzeniem. Nie potrafiłam sobie wyobrazić jak wpuszczają na pokład z jedzeniem. I teraz już wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. Rodzina przechodzi inna bramką jeżeli dziecko jest małe i jeździ wózkiem. A tam już nie ma aż takiego rygoru. Wykładasz jedzenie, i reszte mandzuru na taśmę. Wózek wkładasz też na inną taśmę a Ty sama przechodzisz przez bramkę z dzidziusiem na ręku. Kiedyś podobno kazali rodzicom próbować jedzenia. Teraz mają specjalne testy i na spokojnie wnosisz jedzonko. Więc i Twoje dziecie nie chodzi głodne. Szczerze powiem że i ty nie chodzisz głodna. Bo widziałam ludzi którzy przechodzili z kanapkami pomimo posiadania niemowlaka. My przeszliśmy z 3 litrami wody ;) Po przejściu przez kontrolę udaliśmy się pod bramkę (gate) o numerze który jest napisany na bilecie a jak nie to na tablicy. To stąd będziemy lecieć na Fuerte. Po odczekaniu około godziny zaprosili nas na pokład. Mieliśmy z Jakubem plan. Ululać Mateuszka przed samym wejściem do samolotu. I wszystko by się udało gdyby nie stewardesa. Maluch zasnął w ramionach taty. Weszliśmy do samolotu,wózek zostawiliśmy przed wejściem , czekamy aż ludzie przed nami usiądą i tu nagle przez głośnik informacja. A że staliśmy w takim miejscu że nad głową mieliśmy głośnik Mateusz od razu się obudził więc cały misterny plan na marne. I tu chciałabym podziękować kochanym Paniom które rozdawały miejsca w samolocie. Dały nam A i C gdzie myśleliśmy początkowo że  B zajmie ktoś inny i będzie między nami siedział a jak się okazało to było takie nieoficjalne miejsce Mateuszka. Miejsca wolne w samolocie zostały po prostu przydzielone po cichu nam rodzinom z niemowlętami i chwała im za to! Inaczej przez 5 godzin z maluszkiem na kolanach. A tak Mateusz miał swój rewir na zabawki ;) zanim samolot wystartował poproszono nas o zapięcie pasów. I w tym momencie dostaliśmy pas dla Mateusza. Tak ,podczas startu niemowle musi być przypięte pasem do pasa jednego z rodziców. I tu trafiło na mnie. Siedziałam przy oknie więc wiecej atrakcji dla Mata. W tym czasie Jakub przygotował małemu mleko. Więc gdy samolot zaczął się napędzać i powoli unosić daliśmy Mateuszowi mleko do picia. A to dlatego żeby ciśnienie nie zatykało mu uszu. I żeby aż tak bardzo nie odczuwał przeciążeń. Więc obyło się bez płaczu. Myśle że nawet nie zauważył kiedy wystartowaliśmy. Dla większych dzieci lub dorosłych proponuję rzucie gumy, picie wody lub przełykanie śliny. Po uzyskaniu odpowiedniej wysokości pozwolili odpiąć pasy. I tu już Mateusz rządził jak chciał. Dlatego ważne jest zabrać trochę ulubionych zabawek żeby dziecko się nie nudziło. Dorosły nie wie co ze sobą zrobić przez tyle godzin a co ma powiedzieć dziecko? Bawiliśmy się z nim, trochę zjadł i poszedł spać. Zaczepiał wszystkich wokół. Nawet koledzy do niego przychodzili pokazując nowe zabawki albo po prostu poprzytulać. Ale to taki starszy chłopiec tulił Mateuszka i mówił kochana dzidzia. Chyba chce mieć rodzeństwo ;) no co rodzice działamy :). Kolejna sprawa przewijanie. Przebranie pieluchy na samolocie to też żaden problem. Toalety zawierają przewijak. . W razie awarii wiadomo gdzie trafić ;)
W samolocie bardzo szybko minął nam czas. Mogliśmy razem poprzebywać. Po paru godzinach lotu nadszedł czas lądowania. I to znów ten sam schemat. Mleko celem odblokowania zatkanych uszu. I co? I jesteśmy na Kanarach. Udało się! Wysiadamy z samolotu. Idziemy po walizki. Pod nazwą miasta z którego przylecieliśmy na taśmach zaczeły wyjeżdzać bagaże .Obok na taśmie pod nazwą specjalnego bagażu leżały wózki. Pierwszy lot za nami. Bierzemy nasz bagaż i idziemy w stronę rezydenta biura podróży, a on nas już odpowiednio pokieruje do autokaru, który przetransferuje nas do hotelu. My z naszej podróży zadowoleni. I gorąco polecamy. Nie miejcie oporów podróżowania z maluchem. To jest ogromna frajda. I na pewno nie męczarnia. Dla nas coś wspaniałego i na pewno powtorzymy :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz